"My Naród" "My Naród"
266
BLOG

My Naród kontra Tomasz Lis

"My Naród" "My Naród" Polityka Obserwuj notkę 6

 

Tomasz Lis jest dziennikarską megagwiazdą ale to gwiazdorstwo pośledniego gatunku. To nie człowiek, który zmaga się i próbuje diagnozować rzeczywistość lecz od lat tą rzeczywistość zaklina. Jest  zadowolonym z siebie, przewodnikiem stada polskich lemingów. Błyskotliwa kariera stanowi potwierdzenie tezy, że sam talent i pracowitość nie wystarczy. Trzeba jeszcze zapłacić daninę salonowym przesądom i wykreowanym tam wielkościom.

 

 

                                                                                                              Kolejne programy  Lisa obnażają jego grzech pierworodny jakim jest chęć zaistnienia w bezpiecznej otulinie polskiej odmiany politycznej poprawności. Tomasz Lis, zarówno w publicystyce jak i mocno przereklamowanych książkach, udowadnia że nie wyrósł i pewnie nigdy nie wyrośnie ze swoich zwidów i wyborów z początku lat 90-tych. Nie dajmy się oszukać.

 

                                                                                                               Lisowi chodzi o coś więcej. Jego ambicja nie zna granic. Pamiętny sondaż sprzed kilku lat, który dawał mu szanse na prezydenturę, gdzieś głęboko zakodował się w jego głowie. Prezydencką buławę pewnie trzyma w biurku i w samotności pisząc kolejne książki, tą buławą wystukuje swoje wiekopomne przemyślenia. Ich wiekopomność jest niestety towarem nie pierwszej świeżości. Wpisuje się w długą listę mądrości wbijanych publice medialną pałką od blisko dwóch dekad.

 

                                                                                                                      Lis jest tylko kolejnym znakomicie prezentującym się przedstawicielem długiego szeregu autorytetów, które w imię reform i bożka zwanego modernizacją próbują wziąć za mordę anarchicznych i nieodpowiedzialnych Polaczków zdolnych do tak skandalicznych i samobójczych decyzji jak podczas podwójnych wyborów w 2005 roku.

 

                                                                                                               Lisowi wydaje się, że jest oryginalny, niezależny ale tak naprawdę jest dobrze opakowanym i dlatego bezcennym trybikiem wielkiej manipulacji zapoczątkowanej przez Gazetę Wyborczą a kontynuowanej przez różne tefałeny, dzienniki a ostatnio nawet lisią norę, którą pewne małżeństwo uwiło sobie w telewizji publicznej.

 

                                                                                                              Grymasy pani Hanny, cierpiącej niemiłosiernie przy relacjonowaniu niemiłych jej wydarzeń oraz twórcze podejście małżonka do pluralizmu i swobody opinii to kolejna odsłona medialnej wojny przeciwko polskiemu zaściankowi i ciemnogrodowi. Wojny wypowiedzianej przez Adama Michnika jeszcze w 1989 roku.

 

                                                                                                                Lisowi wydaje się, podobnie jak w polityce Donaldowi Tuskowi, że jest uznaną wielkością a w rzeczywistości obaj są tylko pasami transmisyjnymi salonów i elit III RP do mas. Skoro zawiodła Unia Wolności to na bezrybiu dobry i Tusk. Stąd słynne Tusku musisz, Tusku możesz. Skoro pisanina Żakowskiego, Paradowskiej oraz różnych Pacewiczów i Pałasińskich nie robi piorunującego wrażenia na czytelnikach, widzach i słuchaczach to na pierwszą linię wysyła się Tomasza Lisa, który dobrze wie jak daleko może się posunąć i po kim może się przejechać.

 

 

                                                                                                                 Nasz bohater niewiele różni się od widowni swoich programów. Jest równie dobrze wytresowany. Jego atut stanowi tylko nowoczesna i dynamiczna forma a treści znamy od lat z kolejnych odsłon walki z polskim wstecznictwem.

 

 

                                                                                                                 Pusty śmiech człowieka ogarnia, kiedy ludzie pokroju  Lisa zaczynają wycierać sobie gębę słowem naród. Z naszymi przewodnikami stada jest już naprawdę źle. Muszą stosować mimikrę by przystosować się do zmienionego otoczenia. Jeszcze niedawno język by sobie odgryźli zanim wypowiedzieliby to wyklęte przez elity słowo.

 

                                                                                                          Bełkotaliby raczej coś o społeczeństwie otwartym czy obywatelskim. Przypomina to praktyki komunistów kiedy znajdowali się w opałach i słówka towarzysze, socjalizm zamieniali na Polskę, rodaków, ba nawet bracia i siostry przechodziły przez gardła sowieckich aparatczyków. Tomasz Lis świetnie wpisuje się w tą logikę. Mówi naród a w domyśle ma jego światlejszą część pokroju Leszka Milera i Jerzego Urbana uparcie lansowanych w ramach lisiego pluralizmu.

 

                                                                                                            Niedługo może doczekamy się rehabilitacji takich herezji jak afirmacja polskiej historii, tradycji, polityki historycznej, interesu narodowego. Oczywiście w  formie na jaką przyzwoli, z konieczności, salon warszawski. Tomasz Lis będzie jednym z głównych interpretatorów tych staronowych pojęć a jego zadanie będzie polegało na takim zmanipulowaniu tych wartości by odwrócić ich sens i dyskretnie zdezawuować.

 

                                                                                                                    Od Jerzego Urbana naprawdę wiele można się nauczyć. To klasyk falsyfikowania i odwracania sensów. Może Tomasz Lis wybrałby się na wódkę do Jerzego Urbana? Z takiego twórczego spotkania mogą wykluć się wytyczne nowej linii programowej postępowych mediów obecnej ePOki miłości. Jerzy Urban naprawdę potrafi zainspirować i wiadomym jest od lat, że żadnemu człowiekowi honoru ujmy nie przynosi takie spotkanie. Ktoś większy od Tomasza Lisa przetarł już szlak.

 

 

                                                                                                                      Lis może spać spokojnie. Wyliniałe tygrysy z Gazety Wyborczej nie zagrożą jego pozycji. Takoż springerowscy modernizatorzy na miarę Europy z Dziennika. Media elektroniczne też będą tylko cmokać. Nie mają wyjścia. Na pierwszą linię nadaje się tylko Lis. Reszta jest już tak zgrana, że robi  wrażenie jedynie na najlepiej wytresowanych wykształciuchach.

 

 

                                                                                                        Konieczność dziejowa, na obecnym etapie walki o postęp jest następująca: Tusk na odcinku politycznym ma bronić III RP a w mediach pierwsze skrzypce w tej obronie przypadają Tomaszowi Lisowi. Obrona jest o tyle ciekawa, że Lis podobnie jak kiedyś Aleksander Kwaśniewski, w swojej ostatniej książce wybiera głównie przyszłość. Jest na tyle inteligentny, że wie iż przeszłości dalszej i bliższej obronić się nie da. To stary i sprawdzony lisi manewr wszystkich zwrotnicowych polityki i kultury.

 

                                                                                                                  Opus magnum Tomasza Lisa znakomicie wpisują się w tą taktykę. Można pisać o Polsce, wylewać krokodyle łzy nad naszymi wadami i ani słowem się nie zająknąć się nad tak nieistotnym epizodem jak komunizm co słusznie wytknął w swojej recenzji Maciej Rybiński. Dokładanie polskiemu katolicyzmowi jest dużo łatwiejsze i milej widziane niż zmierzenie się z koszmarną spuścizną komunizmu i postkomunizmu. Jazda po Kaczorze intelektualnie i poznawczo jest bardziej twórcza a na pewno bezpieczniejsza w kręgach w których nasz autor się obraca.

 

 

                                                                                                                    Tytuł książki Tomasza Lisa najłagodniej można określić jako przewrotny. Jego najzagorzalsi fani do słowa naród mają stosunek nazwijmy to eufeministycznie letni. Tomasz Lis popełnił dzieło, które tak naprawdę jest niczym więcej niż inteligentną fałszywką. Nie znajdziemy tu afirmacji polskości, dumy narodowej a długą litanię utyskiwań i biadolenia nad naszym niecnym charakterem narodowym. Czytelnicy Lisa dostali kolejną lekcję wychowawczą.

 

 

                                                                                                                Słowo naród jest już dopuszczone do użycia ale pod warunkiem, że zostanie poprzedzone istną jeremiadą pomyj i pomówień. Można je używać w słowie i piśmie po spełnieniu powyższych wytycznych. Skądś to znamy. Tomasz Lis zaprezentował kolejne wariacje na temat polskości według najlepszej receptury opracowanej wiele lat temu w okolicach ulicy Czerskiej.

 

                                                                                                                    Lis niczym nie zaskoczył. Potwierdził tylko, że jest nieoryginalny i na swój sposób pichci starą potrawę od której znacząca część Polaków ma niestrawność. Wróżymy autorowi świetlaną przyszłość. Potwierdził po raz kolejny, że trzyma się wytyczonej dawno linii. Co najwyżej twórczo ją rozwija. Salonowej herezji nie popełnił. Można dalej na niego stawiać. Nie zawiedzie pokładanego w nim zaufania.

 

                                                                                                                 Być może jest prekursorem nowej mody. Cyklu programów telewizyjnych gdzie słowo naród, ojczyzna, interes narodowy będą odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki w obecności zaproszonych do studia wybitnych autorytetów w tej dziedzinie takich jak Jerzy Urban, Wojciech Jaruzelski, Czesław Kiszczak i wielu innych. Publika w studio będzie piała z zachwytu wrzeszcząc cztery nogi dobrze, dwie nogi źle. Tomasz Lis nie zdaje sobie sprawy jak blisko mu do sytuacji rodem z pisarstwa Orwella.

 

 

                                                                                                             Wracając do polskich wad, które tak tępi, chciałbym zauważyć, że umknęła jego uwadze pycha i buta właścicieli i beneficjentów III RP godna swoich sarmackich antenatów z czasów saskich. Identyczne samozadowolenie i bezkrytycyzm rozdęty do granic śmieszności. Popatrzmy na bohaterów tej epoki. Wałęsa, który sam rozmontował komunizm, Michnik który wszystko wie lepiej, nieomylny Balcerowicz no i nasz autor, w dobrym samopoczuciu dorównujący wyżej wymienionym.

 

 

                                                                                                                       P.S. Zaprzyjaźniona kancelaria prawna, negatywnie zaopiniowała nasze zapytanie dotyczące możliwości skierowania pozwu o plagiat tytułu My Naród przeciwko Tomaszowi Lisowi. Nasz tytuł My Naród od czterech lat jest wpisany do Krajowego Rejestru Sądowego i podlega ochronie prawnej.

 

 

                                                                                                                 Z tej analizy wynika, że nie łamiąc prawa prasowego można publikować książki pod tytułem Gazeta Wyborcza czy My Naród. Uzyskana wiedza pozwala  nam uważać, że Tomasz Lis nie popełnił  plagiatu tytułu. Zrobił coś gorszego.

 

 

                                                                                                                   W swoim tytule nadużył słowa, którego sensu chyba nie ceni. Wykorzystał je do swoistej manipulacji godnej znanego wszystkim dzieciom dużym i małym Lisa Witalisa. Tytuł jak wszystko u pana Tomasza jest na wyrost, podobnie jak jego mniemanie o sobie.

  
"My Naród"
O mnie "My Naród"

Ciekawy, idący pod prąd, odporny na mody byle jakie. Krytyczny, wybierający z tradycji sprawdzone wartości.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka