"My Naród" "My Naród"
51
BLOG

Po rocznicy. O Salonie, jego twórcy, gwiazdach i gościach.

"My Naród" "My Naród" Polityka Obserwuj notkę 3
  

Ale się na tym bożym świecie porobiło. Ambona dla wszystkich, no prawie wszystkich, zwie się elitarnie Salon. O koncernie Agora wszystko zaprawdę  można powiedzieć, że potężny, że bogaty, że wpływowy ale nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że to wzór pluralizmu. Celem Agory był stan zbliżony do monopolu z paru prawicowymi oponentami w niskonakładowych pisemkach bez wizji. Przepraszam bez telewizji.

 

Agora przynajmniej z nazwy powinna być najbardziej pluralistycznym medialnie miejscem jakie można sobie wyobrazić. Wszak nazwa zobowiązuje. Na salony trzeba być wprowadzonym. Na antycznej agorze mógł debatować każdy kto uważał, że ma coś do powiedzenia. Pełny pluralizm mocium panie. Żadnych autorytetów, żadnej hierarchii, żadnych tematów tabu. Liczyła się tam tylko siła argumentów oraz umiejętność przekonywania.

 

Przewrotność Igora Janke dorównała ni mniej ni więcej, ale najbardziej wyśrubowanym normom przewrotności Adama Michnika. Brawo Igorze. Podsuwamy Ci  pomysł wykorzystujący nazwę Twojego dwulatka do stworzenia twórczego zamętu w mętnych wodach polskiej debaty publicznej. Gdybyś tak przynajmniej kilku blogerów ogłosił urbi et orbi za Salonowe Autorytety  Moralne.

 

 Mamy kilka podejrzanych typów o prawicowej proweniencji, którym taki tytuł, w naszym przekonaniu, jak najbardziej się należy. Są, strach powiedzieć, autorytetami w dawno zapomnianym znaczeniu tego słowa i to dla wcale niemałej  trzódki a nie stad bezmyślnych i  wytresowanych na agorowej papce lemingów.

 

Wierzymy, że Igor Janke swoje typy do tego zaszczytnego tytułu wybierze na podstawie li tylko merytorycznej. Takie podejście wykluczy wielu którzy, choć dniami i nocami wiszą na stronie głównej, niczego na Salon nie wnoszą oprócz tworzenia pozorów równowagi między salonową prawicą i lewicą.

 

Azraela, niepocieszonego brakiem takiej nominacji, można by pocieszyć tytułem Pieszczoszek Salonu. Podobne splendory należą się jak najbardziej jeszcze kilku czerwonym główkom, których jedyną zasługą jest wyleczenie z jakichkolwiek kompleksów piszących tu nieprofesjonalistów.

 

Osiecki, Śmiłowicz i paru innych, obnażyli nie tylko mizerię warsztatową i intelektualną, ale całkowitą miałkość mediów dających im etaty i inne frukta. W Tym miejscu chcemy im podziękować za kawał odwalonej ciężkiej roboty, której efekty okazały się odwrotne od zamierzonych.

 

 Profesor Sadurski  niech się nie trwoży grożącą mu nominacją w tak niedoborowym towarzystwie FYMa czy targającej się ANONIMOWO na największe świętości  Kataryny. Profesorze zawsze można odmówić i na wieki pozostać  tylko autorytetem starego formatu, agoro podobnym. Oddelegowanym a może samooddelegowanym na najbardziej zagrożony odcinek frontu ideologicznego jakim stał się Salon 24.

 

Na takie odcinki wysyła się przecież najlepszych i najinteligentniejszych oficerów politycznych. Profesor lubi wszak wyzwania, więc nie wykluczamy, że zgłosił się tu na ochotnika, widząc hulające  reakcyjne pospolite ruszenie.  Profesorze wysoce cenimy talent, pracowitość i przymioty osobiste, ale pańskie lewicowo-liberalne misjonarstwo to profesorskie klechdy dla przekonanych. Może i błyskotliwe i czasami jakaś istna perełka, jak w tekście o Rzeczypospolitej się znajdzie, ale sensy tej twórczości są skądś jakby znane…i tylko tak jakby inteligentniejsze i ładniej opakowane bez tak charakterystycznej dla bojców z Czerskiej buty i zadęcia.

 

 Profesor świetnie się wstrzelił w rolę dobrego, wyrozumiałego, asertywnego gliny, który nie zaszkodzi a błądzącym kulturalnie drogę wskaże do wyimaginowanej liberalnej utopii. Tylko, że podobnie jak w filmach kryminalnych bywa, dobry policjant też potrafi nieźle przyłożyć. Zwłaszcza wtedy  kiedy ktoś zaczepi jego kumpla czy tym bardziej kumpelę. Wtedy z dobrego gliny wyłazi prawdziwy zomowiec, gotowy legitymować Katarynę.

 

Profesorze pamiętamy czasy kiedy w rocznicę różnych błędów i wypaczeń, w pewnych miejscach, chodziło się z dowodem osobistym w zębach. Legitymowano wtedy na potęgę. Brak tożsamości kończył się w najlepszym razie solidnym spałowaniem. Kiedy wiwisekcja pana środowiska jest celna,  pokazuje jego ideową genealogię i to co doprowadza was do istnej furii, zadziwiającą powtarzalność pewnych zachowań.

 

Wtedy maski salonowej układności i etykiety  spadają i nie ma zmiłuj się dla wroga klasowego, pardon wroga postępu. Nie pomogą żadne zasługi, rozliczne talenty czy ponadprzeciętna inteligencja. Ręka podniesiona na prawdziwy salon musi być zidentyfikowana i przykładnie obcięta. Postępowo czyli przez fachowego medyka, w szpitalu a nie pokątnie i oczywiście z bezpłatnym znieczuleniem.

 

Po samokrytyce takie indywidua jak Kataryna mają nawet uprawnienie, używając prawniczego języka, do ubiegania się o bezpłatną protezę z NFZ. Tak w żartobliwym skrócie wygląda logika oraz szczytne i humanitarne zasady Wojciecha Sadurskiego.   Niecierpliwie czekamy by proponowane przez nas nominacje połączono ze stosowną galą. Oj będzie się działo. Już widzę te spocone czoła, zwichrzony włos, i bezradność malującą się na jakże wielu twarzach i celnie oddającą stan ich zniewolonego umysłu. Kiedy trzeba się będzie samodzielnie zmierzyć z różnymi opiniami i ocenami.

 

Ogłupione wykształciuchy po przeczytaniu tekstu FYMa opatrzonego  stemplem Salonowego Autorytetu Moralnego  mogą się nim autentycznie zachwycić i przyjąć jego tezy, za prawdy objawione maluczkim na obecnym etapie walki o postęp. Taki wykształceniec, zdecydowanie wolę to słowo od oklepanego wykształciucha, zapoznawszy się z propozycjami muzyki świątecznej tego Autora gotów będzie słuchać jej z wypiekami na twarzy przez całe Boże Narodzenie zamiast kolęd. Nobilitując się we własnym mniemaniu na prawdziwego konesera i wyznawcę nowej świeckiej tradycji ogłoszonej ni mniej ni więcej tylko z salonowych wyżyn.

 

Do głowy mu nie przyjdzie, że osoba o ewidentnie moherowych poglądach może z taką łatwością poruszać po jakże trudnych i zawiłych dla niego drogach kultury wysokiej i nie tylko. Ktoś taki, w jego mniemaniu, ani chybi zasługuje na zaszczyt najwyższy czyli miano autorytetu potwierdzonego stosowną nominacją i certyfikatem. FYMie rozglądaliśmy się za TOBĄ  na urodzinach by osobiście Ci podziękować za iście tytaniczą pracę i poinformować o nowym socjologicznym fenomenie który roboczo nazywamy- myślenie FYMem.

 

Znamy wielu, którzy mają skróty wyłącznie na Twój blog, z pominięciem wywołującej tyle złych emocji strony głównej. Jesteś jak latarnia morska, która wskazuje właściwy kurs i żaden proponowany przez nas stempel nie jest Ci do niczego potrzebny. Wiesz, że taki stempel miał w Polsce przez lata moc jadu paraliżującego intelektualnie. Tylko silna antykomunistyczna i patriotyczna formacja przed takim kapitulacyjnym paraliżem myśli i woli chroniła. Swoją drogą takie cudowne rozmnożenie autorytetów  będzie z korzyścią dla wszystkich. Wypowiedź autorytetu przestanie być wreszcie maczugą, którą  kończyło się każdy temat, zwłaszcza taki który zmierzał w niepożądanym kierunku, a stanie się zaproszeniem do merytorycznej dyskusji.

 

Warszawka i Krakówek będą w  nie lada kłopocie. Ignorować nowe salonowe wielkości ryzykując zamieszanie we własnych mniej wyrobionych szeregach czy dać słuszny odpór  mianowańcom Jankego, ryzykując deprecjację również Swoich. Bo podważanie powagi i kwalifikacji takiej podstawy ładu społecznego jakim są wieczyste prawa do nieomylności osób uznanych za autorytety doprowadzi niechybnie do deprecjacji tego pojęcia. Jak tu od maluczkich, ale za to z wielkimi  pretensjami wymagać rozeznania się w tak trudnej intelektualnie materii?

 

 Tak czy inaczej ogłupione wykształciuchy dostaną w nowej pluralistycznej autorytetowo sytuacji  dyskomfortu wynikającego z nieznośnej konieczności wybierania między konkurencyjnymi i zaprzeczającymi sobie autorytetami . Zaiste straszna to dla nich perspektywa. Wszak nie jest jakąś wielką tajemnicą, że ci osobnicy zdolni są tylko do zachowań imitacyjnych. Może wreszcie  zaczną czytać  ze zrozumieniem zaalarmowani o pojawieniu się  bliżej im nieznanych, nowych przewodników stada z salonową rekomendacją ale  jakby z konkurencyjnego Salonu.

 

 Już sobie wyobrażam jaki będą mieli kłopot jeśli niesłuszny tekst nie będzie otwarcie powiedzmy chwalił Kaczyńskich, rugał  Michnika a dotyczył materii może zrozumiałej dla prowincjonalnego inteligenta, ale będącej całkowitą czarną magią dla młodych, wykształconych z wielkich miast. Jak tu rozpoznać własnym sumptem czy napisał go autorytet słuszny czy uzurpator z nadania Jankesów.

 

Nie będzie wypadało jak dotąd od razu przykładnie padać na kolana i zapalać kadzidła gdy głos raczyła zabrać namaszczona przez pewną redakcję na alfę i omegę Wielkość. Powstanie naprawdę wielkie ryzyko oddania bałwochwalczego hołdu osobie nie tylko do tego nieuprawnionej, ba będącej oponentem tych właściwych Wielkości. Jak łatwo wtedy o towarzyski blamaż.  A wicie, rozumicie,  ciężko jest misiom o małym rozumku i wiedzy rozeznać się w arkanach trudnych tekstów i wyłapać niuanse z którymi mogą sobie poradzić tak naprawdę tylko strażnicy świętego ognia POstępu.

 

Jak tu na poczekaniu przed monitorem komputera  rozpoznać nasz ci on autorytet czyli nie nasz. Dornowy  wykształciuch ma to do siebie, że jest wierny nie poglądom bo tak naprawdę nigdy ich nie miał, ale swoim pastuchom. To jest dodatkowa trudność, bo linia oczywiście  zawsze jest jedynie słuszna aczkolwiek zmienna.

 

 Dialektyka marksistowska potrafi rozwiązać wszystkie takie niezrozumiałe przez ciemnogrodzian pozorne sprzeczności. Przed schizofrenią ratuje naszego wykształciucha  tylko oddanie się w dobrowolną niewolę kolejnych wytycznych przypochlebiających się mu przewodników stada. Prawdziwy zaś pastuch by mieć posłuch i poważanie musi posiadać placet nadający mu  ponadnaturalne właściwości wynikające z otarcia się o salon i inne autorytety.

 

Niejeden bloger dzięki proponowanym nominacjom mógłby spełnić te niezbyt wygórowane warunki i pasać owieczki potrzebujące do szczęścia jakiegokolwiek pasterza. To się może udać przez wzgląd na nadzwyczajną plastyczność  typowego wykształciucha, który tak naprawdę nie ma przekonań tylko potrzebę miłego połechtania własnego ego. Potwierdzenia zgodności swoich aktualnych zachwytów z chórem dyrygowanym przez istoty wyższego rzędu z ulicy Czerskiej.

 

 Wykształciuch potrafi bezrefleksyjnie przyjmować zupełnie sprzeczne przekazy. Taki osobnik bez trudu zapomina o swoim przedwczorajszym zachwycie i wczorajszym oburzeniu. Młodszym czytelnikom trzeba przypomnieć karkołomne wolty, które mają w biografii co starsze  przedstawiciele tej odmóżdżonej tej wykształciuchowej gromady, które przez lata  w III RP i beczały jak Agora kazała. Nie wierzycie? Pamiętacie straszenie pewnym wąsatym elektrykiem, antysemitą o dyktatorskich zapędach i do tego z siekierką w ręku?

 

Teraz on nie tylko autorytet ale i mędrzec europejski w jednej osobie. Jako taki podlega obecnie gatunkowej ochronie przez salon warszawsko-krakowski. Stefan Niesiołowski bohater walk z kaczystowskim reżimem był niegdyś Czarnym, czy może nawet czarnosecinnym Ludem, którym Agora straszyła niegrzeczne dzieci. Słuchajcie autorytetów bo przyjdzie Stefan i zrobi wam zaścianek, taki przekaz przypominam sobie z początku lat dziewięćdziesiątych i tamten pomruk słusznego gniewu, gdy padało nazwisko Niesiołowski.

 

Nikogo to nie oburza, ba nawet nie dziwi taka nieoczekiwana zmiana linii.  Lemingi uznają, że po  prostu tak trzeba w demokracji socjalistycznej, pardon autorytarnej. Oczywiście, jeśli chce się być ciągle na topie i słuchać cmokań nad sobą. Wykształciuszku jaki ty jesteś mądry, europejski, postępowy, piękny i młody. Ty nasz obrońco przy urnie wyborczej. Idź już na wybory i zmień Polskę tak aby się nic się nie zmieniło, ale wcześniej nie zapomnij schować babci dowód. Ha, ha, ha,…..

 

 Panie Igorze idź pan na całość i zacznij budować z blogerską pomocą Antyagorę. Parafrazując znaną kiedyś myśl podpowiem hasło na dziś-nie obalajmy zastygłych w pomnikowej pozie autorytetów lecz skupmy się przy nowych, własnych. Tych, którzy mając za broń tylko klawiaturę i sieć wybili się na uznanie, szacunek i podziw. Kiedyś pewnie powstanie pomnik Nieznanej Blogerki i Blogera, którzy mieli  tylko nick a odmienili Polskę.

 

Igor Janke   jako demiurg tworzący nowy garnitur autorytetów to oczywiście pourodzinowy żart. Bo prawdziwy autorytet nie pochodzi,  jakkolwiek banalnie by to brzmiało, z nominacji czy salonowej kooptacji. Trzeba nań sobie ciężko zapracować i potwierdzić swoją postawą. Jeszcze obronić go, co najtrudniejsze,  na wolnym a nie reglamentowanym rynku idei. Takie autorytety, nie mylić ze zgranymi do cna  łżeautorytetami, tworzą się na naszych oczach, również na łamach Salonu 24.

 

 Gość drugich urodzin Salonu 24 Ludwik Dorn zmierza nieubłaganie  w kierunku politycznej hibernacji i nic już tego procesu nie jest w stanie odwrócić. Jak zwykle błyskotliwie określa swoją nową sytuację jako pisowiec na wygnaniu Ten dzisiejszy banita rzeczywiście więcej szczęścia miał jako intelektualny prowokator niż praktykujący polityk. Powyższe wariacje na temat wykształciucha w tym porocznicowym tekście to  nasz skromny hołd dla człowieka, który w paru szorstkich słowach sprowokował dyskusje na temat kondycji polskiej inteligencji a właściwie ćwierćinteligencji.

 

Dornowy wykształciuch wywołał histerię jednych na zasadzie- uderz w stół a nożyce się odezwą. Dla drugich stał się poręczną kategorią opisu patologii życia umysłowego w III RP. Jak to u Dorna już pary razy bywało błyskotliwy intelektualista i polemista wygrał z politykiem. Tylko, że było to nieopatrzne włożenie przysłowiowego kija w mrowisko w apogeum wojny wyborczej. W kategoriach politycznych było to coś gorszego niż zbrodnia, to był błąd. Dorn jest zbyt inteligentny żeby o tym nie wiedzieć. Przyciśnięty do muru przez jednego z blogerów powiedział, że dzisiaj takich słów by nie użył.

 

Największym problemem Ludwika Dorna jest bowiem ta urocza skądinąd  przywara, że bardziej jest polskim inteligentem niż praktykującym politykiem. Dał temu wyraz na rocznicowym spotkaniu wygłaszając istny pean na cześć polskiej inteligencji o wszelkich możliwych ideowych rodowodach. Można chyba rzec, że dawny etos inteligencki to jego najbliższa, mała ojczyzna. Lubimy i szanujemy Dorna, ale z powodu jego banicji nie obrazimy się na PiS. Zwyczajnie nie mamy alternatywy. Paradoksalnie Ludwik Dorn też.

 

Mimo politycznych wpadek Ludwik Dorn to postać barwna i nietuzinkowa a co ważniejsze potrafiąca chodzić pod prąd. Jest sarmacki do bólu ze wszelkimi wadami i zaletami takiej na pozór anachronicznej postawy. Ludwik Dorn to prawdziwe wielkie panisko na miarę Karola Radziwiłła Panie Kochanku. Marszałek paradujący po sejmie ze swoim psem i grożący trybunałami w trybie wyborczym oszczercom Saby to typ godny pióra Rzewuskiego, Fredry czy Sienkiewicza. Tylko po cóż wyrywać się z tymi arcysłusznymi i wołającymi o pomstę nieba pretensjami kiedy toczyła się walka o wszystko.

 

Kiedy każdy niezręczny ruch odbijał się na słupkach poparcia. Werbalne wywołanie Saby stało się zwiastunem wyborczej porażki o czym przekonał się mający być cudowną bronią lewicy Aleksander Kwaśniewski. Porażony filipińskim wirusem też wzywał w Szczecinie Sabę i sam do dzisiaj nie wie po co.

 

  Prezes zaś zgrzytał zębami podliczając utracone głosy a Ludwik dumał pewnie o spsieniu dzisiejszych czasów, w których na udeptaną ziemię nie można wyzwać kalumniatorów i innych pismaków nastających na psią cześć, zgodnie z jedynie słusznym kodeksem Boziewicza.

 

Zachowanie Dorna w trakcie ostatniej kampanii parlamentarnej określić można jako polityczną jazdę na rolkach, po bandzie i do tego bez trzymanki.  Dorn ze swoim iście sarmackim indywidualizmem i ego godnym staropolskich panów braci to typ,  malowniczy, z nieodłącznym im pieniactwem i przerostem postaw honorowych.  Byłoby lepiej dla wszystkich, którzy dobrze życzą prawicowemu projektowi dla Polski by tegoroczny gość Salonu zaniechał osobistych wycieczek wobec przywódców partii z którą się ponoć utożsamia.

 

  Procesowanie się o przysłowiową gruszę uchodzi byle szlachetce pokroju Rzędziana a nie komuś kto był uważany za jednego z największych politycznych magnatów w Polsce. Inaczej grozi mu to, że stanie się równie groteskowy jak pewien przywódca robotniczy, którego podobizna jest zgodnie z najnowszą modą, noszona na tiszercie  lidera Krytyki Politycznej.

 

Noszenie podobizny Dorna  przez osoby z tej części sceny politycznej, oprócz banalnej śmieszności, byłoby namacalnym świadectwem ostatecznego upadku jednego z rozsądniejszych, do czasu, ludzi w polskiej polityce. Panie Ludwiku,  radzimy, nie korzystaj z usłużnych mediów które chętnie posłuchają, pozwolą wypłakać żale, utulą byleś tylko  przyłożył Prezesowi. Zostaw Sułtana w spokoju i nie bądź sędzią we własnej sprawie. Życie uczy, że nawet najbardziej inteligentni i przenikliwi analitycy nie potrafią się wznieść ponad swoje emocje kiedy materia sporu dotyczy spraw alkowy, żon, dzieci i kochanek.  To najprostszy sposób żeby zostać politycznym impotentem na marginesie polskiej polityki.

 

 W alimenciarskich potyczkach, atakach i kontratakach, żalach i afrontach zginie Ludwik Dorn jakiego od lat pamiętamy i cenimy a narodzi się etatowy bohater tabloidów.  Ludwik Dorn nie będzie już wielkim wezyrem i powinien się cieszyć, że niełaska Sułtana zakończyła się tylko honorowym wygnaniem. Zna przecież historię dworów orientalnych. Niełaska sułtana oznaczała tam prezent w postaci jedwabnego sznurka o wiadomym przeznaczeniu. Banicja tam to najłagodniejszy i nader rzadko stosowany wymiar kary.

 

Trzeba wziąć w cugle emocje, zostawić w spokoju trybunały koronne, pogonić po wielkopańsku dziennikarzy ……. i pomyśleć o jakiejś Canossie bo polska prawica bez Ludwika Dorna będzie jakoś uboższa.  

 

Sławomir Sierakowski przegrał z kretesem debatę z Pawłem Kowalem. Wypadałoby się cieszyć. Tylko coś podpowiada, że wodzuś  Krytyki Politycznej przybyły z nader licznym orszakiem  i otoczony, jak to na lewicy bywało od zawsze, minikultem jednostki  niestety najlepsze lata ma jeszcze przed sobą. Łatwo sobie dworować z Sierakowskiego obserwując zachowania czy to jego samego czy jego dworu.

 

Te oklaski godne zawodowych klakierów kiedy w debacie zdarzył się mu jakiś bon mot. Wianuszek pięknych dziewczyn wpatrzonych w Ukochanego Przywódcę. Jakby ten cały fraucymer miał za zadanie podnieść w oczach tam obecnych znaczenie pana Sławka. I wielki on domagający się potwierdzenia swojego lewicowego majestatu z ust czarnej reakcji. Tak, dwukrotnie publicznie potwierdziliśmy potencjalne możliwości tego środowiska, co oczywiście nas nie cieszy a szczerze martwi.

 

Trudno odczuwać przecież lęki przed postkomunistycznym truposzem. Potężnym w biznesie i mediach, skutecznym w urabianiu lemingów ale ideowo leżącym na obydwu łopatkach. Ostatnią nadzieją polskiego postkomunizmu i jego elit nie jest żaden Olejniczak czy inny Napieralski tylko Donald Tusk, ostatnia nadzieja elit III RP wiadomego pochodzenia. 

 

Rozłożona w czasie agonia i rozkład popezetperowskich formacji i nieuchronne wypalenie się tylko  pijarowskiej oferty Platformy oznaczać będzie na lewicy i w części liberalnego centrum poszukiwanie nowych ideowych sztandarów. Sierakowski już nimi łopocze wzywając pod swoje skrzydła lewaków i wszelkie ideowe pociotki obyczajowego libertynizmu.

 

Polski wykształciuch, i polska korporacyjna pożal się Boże klasa średnia może nabrać się na propozycje kawiorowej  lewicy. Tym którzy pokpiwają sobie z Sierakowskiego i traktują go jako niegroźnego dziwaka bełkoczącego lewicowe zaklęcia, w dawno zapomnianym wydawało się narzeczu, brednie o walce klas.  Czasami rzeczywiście Sierakowski przypomina szarlatana wywołującego duchy Karola Marksa i innych komunistycznych świętych  i przez to całkowicie niegroźnego.

 

Nic bardziej mylnego by przypomnieć tylko karygodne zlekceważenie w swoim czasie protoplastów Krytyki Politycznej. Lenin perorujący w kawiarniach Zurychu był równie groteskowy  jak Sierakowski w Szparce. Gramsci zapisujący swoje więzienne zeszyciki też nie wydawał się groźny. Cóż powiecie salonowi prawicowcy o pewnym polityku hiszpańskim, który na pierwszy rzut oka nadawał się tylko ze względu na łudzące podobieństwo do dublowania Jasia Fasoli?

 

 Los zapaterrowskiej Hiszpanii niech będzie dla nas wystarczającą przestrogą byśmy nie płakali poniewczasie. Sierakowski dał się wypunktować Pawłowi Kowalowi, którego zresztą ewidentnie kokietował twierdzeniami o marksowskim rodowodzie- że konserwatyści dużo lepiej rozumieją walkę klas  niż liberałowie. Jemu na gnębieniu pisowskiej reakcji nie zależy. Tak naprawdę Sierakowski i jego środowisko szykuję się do batalii o rząd dusz nad stadami dornowych wykształciuchów.

 

Reakcja jest nie do ugryzienia, ma swój system wartości, normy które nie zmieniają się co sezon i co najważniejsze jej nie postawi na baczność wstępniak największego kalibru w Gazecie Wyborczej czy w innym Dzienniku. Za to matecznik platformy to prawdziwe ruchome wydmy przemieszczające się w zależności od kierunku wiatru. Bajorko z mętną wodą gdzie można kłusować do woli. Lewica taka i siaka wprost ukochała naszego wykształciucha. Wykształciuch teraz mieni się być liberałem, kocha Platformę ale jest podatny na podszepty.

 

To co stracił w tych kręgach Miler z Kwaśniewskim Sierakowski odbije. Już rozpoczął długi marsz by ten platformiany rezerwuar popularności i szybowania w sondażach przejąć i politycznie zagospodarować. Jak mu się to uda, to szczerze zapłaczemy za Słońcem Peru. Jego celem na początek jest pozycja towarzysko-polityczna na miarę Adama Michnika. Później przyjdzie czas na konstruowanie lewicy wyczyszczonej z pezetperowskich złogów, nafaszerowanej jak prosię kulturowym marksizmem i przez to dużo bardziej niebezpiecznej.

 

 Skończy się wygoda prawicowych polemistów którzy, gdy brakło argumentów, zawsze mogli przypomnieć lewicowym adwersarzom nieprawe pochodzenie i złe prowadzenie się w PRLu . Dlatego waląc w platformę i niegdysiejsze wielkości, monitorujmy działania pana Sławomira. Platforma mimo pozorów potęgi przypomina swoją butą mędrców z Unii Wolności czy milerowski SLD, które zadufane w swojej potędze przegapiły moment wejścia na równię pochyłą.

 

Sierakowski tylko na to czeka wierząc, że czas pracuję na jego korzyść. Nijakość ideowa platfusów spowoduje  niechybny odpływ zwolenników rozczarowanych ich nijakością i o nich toczy się gra. O młodych, niedouczonych ale z aspiracjami, spragnionych po platformianym nicnierobieniu jakiegokolwiek projektu politycznego.

 

 Gdyby kalkulacje Sierakowskiego się spełniły, to stałby się przeciwnikiem dużo bardziej niebezpiecznym niż Kwaśniewski czy Miler, którzy obciążeni balastem przeszłości byli mimo wszystko dość powściągliwi w realizacji lewicowych aksjomatów. Wtedy, w miejsce katastrofalnej  tuskowej konserwacji III RP, stanęlibyśmy przed dużo groźniejszą perspektywą inżynierii społecznej w lewackim stylu.

 

Atakując Platformę nie spuszczajmy oka z pana Sławka i myślmy o skutecznej szczepionce z przeciwciałami na idee rodem z Krytyki Politycznej. Obnażajmy wszystkie słabości tego środowiska a zwłaszcza importowaną i imitacyjną postępowość. Przedstawiajmy prawdziwą recepturę z której korzysta Sierakowski w swojej politycznej kuchni.

 

 Tu i ówdzie zrealizowano co nieco z zaleceń kulturowego marksizmu…przyjrzyjmy się temu. Zamiast mirażu Drugiej Irlandii ani się obejrzymy jak będziemy mieli drugą czerwoną Hiszpanię nad Wisłą i tylko czekać przyjdzie na przyjazd brygad międzynarodowych, które rozprawią się z polską reakcją. Zróbmy wszystko aby Sławomir Sierakowski nigdy nie wypłynął poza Szparkę i Szpilkę. 

 

   Krzywimy się czasami na Salon 24. Zgadujemy niuanse redakcyjnej linii. Zauważamy zasadę, że wszystkie zwierzęta na salonie są równe ale niektóre jakby równiejsze. Zwichnięcie strony głównej w kierunku pewnych osób i środowisk nie podlega dyskusji. Nie zauważają  tego zjawiska tylko blogerzy zyskujący z na tej nagminnej praktyce. Piszemy to bez żalu bo nasza obecność na  tych łamach miała do tej pory charakter incydentalny. Raczej bywaliśmy tu niż byliśmy.

 

 Nawet groźny i osławiony admin Gniewomir bez poddawania go wymyślnym torturom przyznał ,że polityka redakcyjna jest taka, żeby Salon nie przekształcił się w prawica.net. Polityka równowagi ma swoje ofiary ale ma też swoich beneficjentów. Można utyskiwać, biadolić jednak nie znajdziemy drugiego takiego miejsca w polskim Internecie o podobnej gamie poglądów i talentów.

 

 Zaimponowało nam to pospolite ruszenie, swoista kłótliwa konfederacja obywatelska  gdzie z ponad osobistych i światopoglądowych opłotków przebija  od ponad dwóch lat bywatelska troska o Polskę, jej kształt i przyszłość. Sukces Salonu 24 to policzek wymierzony w wielkie media.

 

Często mieliśmy wrażenie swoistego deja vu, że czas się cofnął i znowu czytamy bibułę, że o pewnych wydarzeniach można się dowiedzieć tylko przeglądając Salon24. Sprawa Sumlińskiego czy afera marszałkowa to tylko pierwsze z brzegu przykłady. To tutaj setki wartościowych tekstów znalazło drogę  pod jakże liczne internetowe strzechy. Pomysłodawcy Salonu 24 gratulowaliśmy osobiście.  Robimy to jeszcze po raz wtóry, życząc kolejnych rocznic choćby w Sali Kongresowej, to też kultowe miejsce….. No i mniejszej dbałości o parytety. Niech na Salonie zapanuje merytokracja. Pozdrawiamy wszystkich piszących i komentujących.

"My Naród"
O mnie "My Naród"

Ciekawy, idący pod prąd, odporny na mody byle jakie. Krytyczny, wybierający z tradycji sprawdzone wartości.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka